Moje spotkanie ze złem, recenzja paradokumentu Netfliksa o opętaniach
Zdjęcie: Netflix |
Moje spotkanie ze złem, recenzja przekolorowanego, ubawionego wstawkami filmowymi paradokumentu Netfliksa o opętaniach. Upiorna opowieść z dreszczykiem.
Niezależnie od tego, czy wierzymy lub nie w demony, opętania, siły nieczyste i mroczną stronę, które czają się gdzieś w piekielnych odmętach, zło w takiej formie towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Pisze się o nim, mówi, kręci filmy, opowiada. Opętania były, są, i pewnie będą ważnym elementem naszego życia, choćby we wspomnianych produkcjach filmowych, serialach czy produkcjach dokumentalnych i paradokumentalnych. Jedno z takich dzieł trafiło na platformę Netflix pod koniec października 2022 roku, w formie fabularyzowanego serialu dokumentalnego o tytule Moje spotkanie ze złem. Dziś przybliżę Wam co o tej produkcji myślę i czy warto poświęcić jej chwilę uwagi.
Warto zapoznać się także z:
- Dwie minuty do piekła, recenzja horroru o wiedźmie z workiem na głowie
- Egzorcysta papieża - recenzja horroru. Mroczna fantasy bajka o demonach
- Recenzja Hellbound: sezon 1, południowokoreański hit Netfliksa, połączenie grozy, dramatu i fantasy
Paradokument produkcji meksykańskiej Moje spotkanie ze złem to tytuł mieszający dokumentalne relacje bohaterów serialu, jak i ich rodzin, z filmowymi, aktorskimi wstawkami, koncentrujący się na trzech kobietach, i ich historiach. Opowieść zamyka się w czterech odcinkach po około 40 minut, a jego bohaterkami są właśnie kobiety. Wszystkie one twierdzą, że w przeszłości zostały opętane przez demony, o dużej mocy, które nie tylko odbierały im siłę, ale wpływały negatywnie na nie same, ich relacje z najbliższymi i zmieniały ich charakter, często wywołując także dolegliwości bólowe i psychiczne.
Trzy kobiety, w bardzo różnym wieku, z zupełnie innych środowisk, o zupełnie innym prestiżu społecznym łączyło jedno, demon, który zapragnął zawładnąć ich ciałem, a nawet duszą. Opowieści śledzimy z ich osobistej perspektywy, gdyż same opowiadają co się z nimi działo. Borykające się z nietypowym problemem protagonistki skupiają się na „pikantnych” szczegółach tego jak demony na nie wpływały. Historię śledzimy także z punktu widzenia ich najbliższych, na których wpływ działania i zmiana osobowości najbliższej, opętanej osoby, osobiście wpłynął. Trzy dramatyczne i ubarwione elementami rodem z horrorów opowieści to część życia Sully Urbiny, Florencii Macías i Andreai Viridiany Rostro Olveray.
Ich opowieści to jedno, ale jest i druga strona tej serialowej opowieści. W czasie czterech oddzielnych odcinków, które przeplatają opowieści każdej z nich i ich rodzin, jesteśmy świadkami także rekonstrukcji wydarzeń w formie zapisu fabularnego. Podobnie wygląda to w cyklu Netfliksia Paranormalne doświadczenia, które doczekały się trzech sezonów w wersji amerykańskiej, ale i jednej z Ameryki Łacińskiej. Oglądamy zatem na ekranie niezwykle dramatyczne, powiedziałabym przesadzone inscenizacje tego, co dotknęło te, jak twierdzą, nawiedzone demonem, opętane kobiety, które jak się sądzi, są bardziej narażone na wpływ złych mocy. Staje się tak, bowiem płeć piękna rzeczywistość przyjmuje bardziej emocjonalnie. Kobiety są delikatniejsze i bardziej wrażliwe.
Serial oparty jest na faktach, o czym zostajemy poinformowani na początku seansu. Musimy przyjąć do wiadomości, i zgodzić się z tym, czy też nie, że serial bazuje na wydarzeniach, które podobno rozegrały się w rzeczywistości. Bez względu na to, czy w to wierzymy, czy nie, a zapewne wiele osób nie uwierzy, i potraktuje opowieść jak klasyczne kino grozy, historię ogląda się w miarę dobrze. Sądzę, że nawet lepiej niż 28 dni grozy, które miałam okazję recenzować, i które chwilę znajdowało się w TOP 10 Netfliksa. Lubimy dreszczyk emocji, kochamy się bać, a może staramy się sprawdzić ile prawdy, a ile kłamstwa jest w opowieściach o piekle, demonach, diabłach i szatanach.
Może serial ogląda się w sposób płynny również dlatego, że odcinki przeplatają losy owych kobiet, przeskakują między zdarzeniami, czasem i wątkami. Jednocześnie dawkują nieco suchych faktów, pokazując prawdziwe egzorcyzmy, osoby zajmujące się zawodowo opętaniami czy wypowiedzi psychologów, tudzież psychiatrów. Wiemy bowiem, i to serial także pragnie nam przedstawić, że rozgraniczyć opętanie od choroby psychicznie jest czasami zwyczajnie niezmiernie trudno.
Upiorne historyjki z dreszczykiem. Takie skojarzenie przywodzi nam na myśl seans w Moje spotkanie ze złem. Dramat, przesada, a i często niedorzeczność towarzyszy nam bardzo, nawet drastycznie często. Absurdalne sceny rodem z Egzorcysty, brak logicznie wytłumaczonych faktów i niemal natychmiastowe kojarzenie dziwnego zachowania osoby z opętaniem. Z niewiadomych przyczyn, nikt nie stara się zbyt mocno znaleźć innej przyczyny zmiany osobowości, tajemniczych zachowań, ale i przedziwnych skaleczeń, urazów czy siniaków.
Podsumowując Moje spotkanie ze złem to swoisty odpowiednik 28 dni grozy. Obydwie produkcje bazują na prawdziwych zdarzeniach, obydwie odwołują się do mrocznych sił. Mimo wielu zbieżności, te seriale choć łączy absurdalność i przesada, dzieli jeden istotny fakt. Moje spotkanie ze złem zwyczajnie ogląda się ciekawej. Mimo tego, że wstawki filmowe są w serialu zbyt kolorowe i przesadnie udziwnione, przez to mało wiarygodne, to jednak tę meksykańską produkcję śledzi się o niebo lepiej. Jest to bowiem opowieść po prostu jakaś, nawet jeśli bywa sztuczna i nieprawdziwa i zbyt dramatyczna.
Moja ocena 6/10.
Serial paradokumentalny Moje spotkanie ze złem dostępny jest na Netflix.
Komentarze
Prześlij komentarz