Mamma Mia: Here We Go Again! - recenzja musicalu. Wracamy na malowniczą grecką wyspę
Na blogu pojawiła się recenzja filmu, na którym byłam niegdyś w kinie, a który w zimowy czas może zabrać nas w czas cieplutkich, beztroskich wakacji. Oto recenzja Mamma Mia: Here We Go Again!
Sezon letni równa się sezon ogórkowy, czyli czas, w którym do kin trafiają filmy lekkie, wpisujące się w klimat wakacyjnego lenistwa. Taki też jest muzyczny hit lata 2018, kontynuacja musicalu Mamma Mia z roku 2008, produkcji wypełnionej piosenkami szwedzkiego zespołu ABBA.
Warto przeczytać także:
- Dama, recenzja filmu Netflix. Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze
- Fatalny Romans - recenzja. Kolejny przeciętniak Netfliksa
- Kształt Wody - recenzja. Wzruszająca baśń dla dorosłych
Mamma Mia: Here We Go Again! konwencją od swej poprzedniczki nie odbiega, realizując te same zamierzenia bawienia i wzruszania widzów, bez nadmiernego skupiania się na fabule, która dawkowana jest nam bardzo oszczędnie. Zalewa nas natomiast muzyka, oczy cieszy wielobarwność owej produkcji (strasznie kolorowy film), zadowala niezła praca aktorska, wzruszenie wywołuje sentymentalna podróż w przeszłość Donny czyli sprytnie wpleciona w film retrospekcja. Szczelną klamrą spina wszystko jak zwykle rewelacyjna Cher o anielskim głosie. Mamma Mia: Here We Go Again w reżyserii Ola Parkera to produkcja filmowa, która śmieszy i wyciska łzę. Jeśli jesteście gotowi na taki rodzaj rozrywki, to pora wybrać się do kina.
Fabuła filmu toczy się jednocześnie na dwóch płaszczyznach czasowych, współcześnie i w przeszłości, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Obserwujemy zatem zmagania Sophie, córki nieżyjącej już Donny w przywrócenie świetności greckiemu hotelowi i jednocześnie realizację marzeń zmarłej mamy, co jakiś czas cofając się wstecz, by wgłębić się w historię Donny, jej początków na malowniczej greckiej wyspie i romansu z trzema przystojniakami, potencjalnymi ojcami Sophie.
Reżyserowi udało się zgrabnie wpleść w fabułę obydwa odrębne wątki, które jak się okazuje mają ze sobą dużo wspólnego. W Mamma Mia: Here We Go Again! historia zatacza koło, a to co zdawało się niemożliwe przychodzi zadziwiająco lekko. Cóż, to mimo nutki smutku i wzruszenia niezwykle optymistyczny film, bajeczka, w której wszystko, nawet złe ma swój pozytywny finał.
Troszkę zdziwieni, a może nawet rozczarowani mogą być jednak kinomaniacy, szczególnie miłośnicy poprzedniego filmu liczący na rozbudowaną i wyjaśniającą wszystko fabułę. Wprawdzie rąbek tajemnicy, jaki skrywała Donna jest nam odsłaniany, bowiem poznajemy młodego Billa (Josh Dylan), Harrego (Hugh Skinner) i Sama (Jeremy Irvine) lecz jest on potraktowany jedynie pobieżnie, ogólnikowo, słowem z grubsza. Podobnie sprawa ma się z samą młodą Donną zagraną przez Lily James, znaną z recenzowanego przeze mnie dramatu Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek, czy z jej równie młodymi przyjaciółkami Rosie (Alexa Davies) i Tanyą (Jessica Keenan Wynn).
Reżyser pozwolił zaistnieć w scenariuszu nie występującej od lat na wielkim ekranie, Cher, która w Mamma Mia: Here We Go Again! wcieliła się w rolę babci Sophie. Rólka wprawdzie nie duża, ale potwierdzająca możliwości głosowe tej niezwykłej, wiekowej (czego nie widać) wokalistki i aktorki.
Wadę filmowych kontynuacji jest to iż w większości przypadków należy znać pierwszą część, by zrozumieć kolejną. W przypadku drugiej odsłony Mamma Mia nie jest to konieczne. Ci z Was, którzy jakimś cudem jeszcze filmu z 2008 roku nie widzieli, a chcą obejrzeć dalszą historię Sophie zachęcam oczywiście do obejrzenia musicalu Mamma Mia, jednocześnie informuje, że nie jest to konieczne. Spokojnie wszystko zrozumiecie, nie pogubicie się, a bawić będziecie się przednio, bo…..
Na plan pierwszy wysuwa się tu bezsprzecznie muzyka i oczywiście piosenki ABBY, do tekstów których przypisane zostały filmowe dialogi i na których zbudowano scenariusz, a ten, nie da się tego nie zauważyć, jest w tym wypadku kwestią drugorzędną.
Choć sala kinowa nie jest miejsce idealnym do tańca i szeroko pojętej zabawy, to większości nam znane i bardzo popularne melodie szwedzkiego zespołu sprawiają, iż trudno usiedzieć na miejscu. Mnie samej zdarzało się tupać nogą, czy też kiwać się na kinowym fotelu z cicha wyśpiewując znane mi doskonale teksty.
Przyjemność w ich odbiorze potęgowana jest dobrze dobranymi aktorami, którzy wokalnie radzą się doskonale. O ile w pierwszej części torturowano bardziej wprawnych słuchowo widzów średnimi umiejętnościami wokalnymi Pierce’a Brosnana i paru innych aktorów, tak w nowej odsłonie skupiono się jedynie na utalentowanych w tej kwestii, młodych aktorach. Dzięki temu widzowie mogę podziewać nie tylko urok osobisty, ale i talent muzyczny Lily James jako młodej Donny i po raz kolejny posłuchać aksamitnego wokalu Amandy Seyfried, filmowej Sophie i choć przez chwilę podziwiać umiejętności głosowe, wszechstronnej, utalentowanej aktorki, Meryl Streep, jako Donny.
Mamma Mia: Here We Go Again! to typowy przedstawiciel filmowego gatunku muzycznego, nastawiona na muzykę, zabawę, letni klimat, przesiąknięta greckimi, pięknymi widokami bajkowa opowieść, wypełniona utworami ABBY, która jednocześnie bawi i wzrusza. Pogodna, familijna historia, idealna na wakacje, albo po to, by sobie je przypomnieć. Polecam!
Moja ocena 7/10.
Film do 6 stycznia dostępny jest na platformie Netflix.
Widziałam pierwszą część, którą bardzo lubią. Drugą też chcę zobaczyc i w końcu to zrobię. :)
OdpowiedzUsuńJest na Netflix dostępny do 6 stycznia, a wydaje się, że masz Netfliksa, więc jest okazja ;) Pewnie później trafi na jakąś inną platformę. Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń